Różnego rodzaju trudności okołoporodowe to – poza kwestiami medycznymi
i zdrowotnymi – doświadczenie wymagające także pod względem emocjonalnym. Większości ważnych wydarzeń w naszym życiu towarzyszą emocje, co więcej – to one wskazują nam, że to, co się dzieje, jest dla nas istotne. Choćby z tego tylko powodu niewłaściwym byłoby dzielenie emocji na negatywne i pozytywne; wszystkie są formą komunikatu, który należy odczytać i odpowiednio się nim zająć. Trzeba jednak przyznać, że wśród całej gamy emocji są też takie, których często nie lubimy i nie chcemy odczuwać: smutek, strach, gniew, wstyd czy rozczarowanie; nazwijmy je więc emocjami trudnymi.
Ważną cechą emocji jest ich subiektywność. Ta sama sytuacja może wywołać różne reakcje u dwóch osób. Każda z nich będzie przeżywać to inaczej, a także odczuwać gniew czy smutek w nieco inny sposób. To, jak radzimy sobie z emocjami
i czy potrafimy je właściwie odczytać, zależy często od domu, w którym się wychowaliśmy, i procesu socjalizacji oraz naszych wcześniejszych doświadczeń. Czy istnieją jednak części wspólne w tym procesie mierzenia się z trudnymi emocjami? Tak.
Jedną z nich jest fakt, że wszystkim tym emocjom trzeba pozwolić istnieć. Również tym, które wiążą się z dyskomfortem i bólem, a czasem wyciskają z nas wszystkie istniejące łzy.
Kiedy coś wywołuje w nas ból, naturalnym jest, że tego nie chcemy. Naszą reakcją
na takie przeżycie może być próba odepchnięcia go, zastąpienia czymś innym czy zaprzeczania, że w ogóle się w nas to pojawiło. Nie chcemy, by pękało nam serce, boimy się dużego natężenia smutku czy gniewu. To naturalne. Należy jednak pamiętać, że nasze emocje nie rozpływają się samoistnie, nie znikają, kiedy postanowimy, że ich nie chcemy. Może się zdarzyć, że odepchnięte wrócą do nas
w najmniej spodziewanym momencie, np. w postaci wybuchu płaczu czy złości nieadekwatnej do sytuacji. Mogą też zagościć w nas na długo i blokować powrót do funkcjonowania w otaczającej nas rzeczywistości, a nawet doprowadzić do odczuwania bólu i dolegliwości fizycznych. Przewlekły stres i zablokowane w nas emocje mogą bowiem być jedną z przyczyn powstania szeregu chorób i zaburzeń tzw. psychosomatycznych (np. wrzodów żołądka, choroby wieńcowej), a także osłabiać odporność naszego organizmu. Warto więc zadbać o to, aby odpowiednio zaopiekować się wszystkimi przeżyciami, które się w nas pojawiają i wywołują szeroko pojęty stres. Jak to zrobić?
Należy przyjąć, że jest się ekspertem od swojego samopoczucia. To znaczy, że tylko ja wiem, z czym tak naprawdę się mierzę, jakie emocje się we mnie pojawiają, czego
w związku z tym potrzebuję i (kluczowe) ile czasu mi to zajmie. Zatem żadne dobre rady typu: „weź się w garść”, „już czas wrócić do poprzedniego życia” czy
„nie przesadzaj” nie oznaczają, że coś jest ze mną i moim przeżywaniem nie
w porządku. Wiem, że radzę sobie najlepiej, jak to w danym momencie możliwe,
i jeśli płaczę, to najwidoczniej tego właśnie potrzebuję. Mogę tłumaczyć mój stan innym, wskazywać, czego aktualnie mi potrzeba, ale nie muszę; choć wtedy powinnam brać pod uwagę fakt, że ludzie dookoła mogą po prostu nie wiedzieć, jak zachować się w kontakcie ze mną i może być to dla nich trudne.
Jako specjalistka od swojego samopoczucia powinnam spróbować wytłumaczyć też samej sobie, że te trudne odczucia nie są moimi wrogami, nie należy z nimi walczyć, ale przyjąć je jako ważną część mojego procesu radzenia sobie. Na początek warto je nazwać. Powiedzenie: „jest mi strasznie przykro”, „jestem wściekła” czy „mam ogromny żal” to ważna część oswajania tego, co się we mnie wydarza.
Kolejny krok jest równie ważny, co trudny, choć na pozór nieskomplikowany. Trzeba pozwolić tym przeżyciom wybrzmieć i zaistnieć: spróbować pobyć w swoim smutku
i żalu, znaleźć w sobie miejsce do bycia zmęczonym, złym czy w żałobie. Pozwolić sobie czuć – to ważny i sprawdzony sposób na to, co trudne. Kiedy pozwolę danej emocji zaistnieć, wybrzmieć – szybciej mnie opuści.
Jako specjalistka od swojego zdrowia i czujna obserwatorka swojego samopoczucia wiem też, kiedy nie radzę sobie z własnymi przeżyciami i potrzebuję wsparcia. Nie ma nic złego w uznaniu, że potrzebuję pomocy; sięgnięcie po nią to wyraz odpowiedzialności i dbania o siebie, o swoje zdrowie. Jeśli więc w mojej głowie pojawia się myśl, że chciałabym porozmawiać o tym, co się we mnie dzieje, z kimś innym niż z partnerem czy z przyjaciółką – to już wystarczający powód, by zwrócić się do specjalisty, napisać choćby na czacie naszej Fundacji. Nie istnieje niepotrzebny kontakt z psychologiem czy niewystarczająco istotny problem – jeśli coś wpływa na moje funkcjonowanie czy czegoś się obawiam, warto zwrócić się do specjalisty zdrowia psychicznego. Czasami samo podzielenie się z kimś swoją złością, poczuciem niesprawiedliwości czy niepokojem jest w pewien sposób uwalniające. Nie sprawi, że moje problemy znikną, ale może spowodować, że przez chwilę ten współdzielony z kimś innym ciężar będzie ważył odrobinę mniej.
Kiedy mam poczucie, że tych emocji jest za dużo, są różne i nie do końca potrafię się w nich odnaleźć, mogę zrobić też krótkie ćwiczenie: rozłożyć tę falę przeżyć na czynniki pierwsze, znaleźć w niej jedną emocję i odpowiedzieć na pytania „co ją wywołuje?” oraz „o czym mnie informuje?”. Przykładowo: Jestem spięta, mam w sobie dużo różnych emocji. Najbardziej intensywna jest złość, a więc (odpowiadając na wspomniane pytania) jestem zła, bo ktoś wypowiada się na temat mojej sytuacji, choć prosiłam, by tego nie robił. To jest komunikat dla mnie, że dbam o swój komfort i że moje granice zostały naruszone. I tak po kolei traktuję każdą z tych emocji, aż uda mi się z przytłaczającej fali zrobić kilka, nieco mniejszych strumieni. Niekiedy mogę pójść o krok dalej i zastanowić się, czy jest coś, co ja mogę z tą sprawą zrobić (np. zakomunikować komuś, jak się z tym czuję, albo ograniczyć na jakiś czas kontakt z tą osobą), a czasami wystarcza już rozłożenie przeżyć na czynniki pierwsze. Odczytuję tę informację, która stoi za moją emocją, a na dodatek przerzucam uwagę na to zadanie, co może obniżyć odrobinę intensywność przeżyć.
A co w przypadku, kiedy nie przychodzą do mnie żadne emocje? Wydaje mi się, że będąc w jakiejś obiektywnie trudnej sytuacji, powinnam czuć smutek czy przygnębienie, ale nic takiego się we mnie nie pojawia. Czy to normalne?
Kwestia indywidualności przeżyć ludzkich polega na tym, że nie ma tak naprawdę właściwego i niewłaściwego sposobu przeżywania – każdy jest poprawy, o ile nie krzywdzę przy tym siebie ani nikogo innego. Stąd ta sama sytuacja, życiowy zakręt może wywołać u dwóch osób zupełnie różne reakcje. W związku z tym nie należy porównywać mojego zachowania do reakcji koleżanki, która jakiś czas temu była
w podobnej sytuacji. Może się zdarzyć, że bezpośrednio po lub w trakcie występowania trudnego doświadczenia (np. utraty ciąży) mój organizm będzie chronił mnie przed nadmiarem bodźców, nie dopuszczając do mnie przez jakiś czas tych emocji. W takim przypadku te przeżycia pojawią się we mnie po prostu nieco później. Może się jednak okazać, że nie pojawią się nigdy, ponieważ moja reakcja jest po prostu inna, z różnych powodów, i nie ma w tym nic złego. Jeśli obserwuję siebie, jestem czujna na to, co się we mnie dzieje, najprawdopodobniej nie przegapię pojawiających się emocji.
Jeśli będąc w sytuacji wymagającej czy kryzysowej, znajdę w sobie wyrozumiałość dla mojego sposobu przeżywania, może się okazać, że cały proces, który mam przed sobą, będzie nieco łatwiejszy.
Weronika Czyrny
Psycholożka
Fundacja Medycyny Prenatalnej im. Ernesta Wójcickiego
Informacje zawarte w artykule są aktualne na dzień jego publikacji 12.10.2020 r.