Miałam 15 lat i usłyszałam od lekarza, że z zajściem w ciążę będzie u mnie problem. Nie powinnam czekać z tym długo, bo im będę starsza tym będzie mi trudniej. To zadziałało na mnie jak „zakazany owoc”. Od tego momentu myślałam tylko, że bycie mamą jest dla mnie najważniejsze i muszę zrobić wszystko, by nią zostać.
Los mi sprzyjał i bardzo szybko poznałam faceta, który został moim mężem. Pobraliśmy się po kilku latach mając 25 lat. Można powiedzieć, że razem się kształtowaliśmy i to na pewno miało wpływ na to, jak przeżyliśmy nasze najtrudniejsze chwile.
Nie mieli racji
Kiedy tylko podjęliśmy decyzję, że oboje jesteśmy gotowi, w ciążę zaszłam po 3 próbach. Była fizjologiczna, nic się nie działo, a ja normalnie pracowałam do samego końca. Wiedziałam, że są różne powikłania, nie chojrakowałam i nie cieszyłam się jak szalona. Z jakiegoś powodu wiedziałam, że cieszyć będę się naprawdę gdy będę trzymać na rękach swoje maleństwo.
W 30 tygodniu ciąży byłam na kontroli. Lekarka powiedziała, że czuje, że dziecko jest małe i trzeba też sprawdzić szyjkę. Z wyników krwi miałam lekką anemię, a usg wyszło prawidłowo. Następnego dnia idąc ulicą poczułam niepokój. Jakby na chwilę wszystko było w zwolnionym tempie. Tego dnia ostatni raz poczułam jego ruchy. Do wieczora czułam się słabo. Brzuch był sztywniejszy, a mi ciężej się oddychało. Wyszliśmy z domu do znajomych cały czas się denerwowałam, ale wczorajsze wyniki badań dawały mi potwierdzenie, że jest ok. Poszliśmy spać. W nocy obudziłam się wstając nagle, praktycznie do pionu. Chodziłam po mieszkaniu próbując wywołać ruchy dziecka. Jadłam, kładłam się na boku. Nic. Obudziłam męża i pojechaliśmy do szpitala.
Poród, na który natura nie powinna była pozwoli
Od wejścia do pokoju badań była już tylko cisza. Moje pierwsze w życiu KTG i najgorsza z możliwych diagnoza. USG na którym potwierdziło się, że jego już nie ma. Że jestem mamą, ale nie będę miała dziecka. Słuchałam wszystkiego co do mnie mówiono i robiłam to co miało być dla mnie najlepsze. Urodziłam własnymi siłami i zobaczyłam tylko stópkę, dotknęłam jeszcze ciepłej główki. To był ostatni raz kiedy moje maleństwo było ze mną.
Żałoba – masz prawo zrobić to po swojemu
Wtedy w szpitalu nie czułam smutku. Czułam rozpacz, wywołaną trudem porodu. Nie czułam wtedy, że naprawdę straciłam dziecko. Pamiętam, jak patrząc na brzuch próbowałam samą siebie zmusi, by opłakiwać stratę. Ja wtedy po prostu płakałam.
Zrozumienie tego co się naprawdę stało przyszło do mnie z czasem. Tak naprawdę dopiero kiedy urodziłam zdrowe dziecko. Wcześniej mimo bólu miałam wrażenie, że to się dzieje „obok” mnie.
Jestem bardzo zadaniowa i do wszystkiego w życiu lubię podchodzić jak do projektu. Wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie, ale żałobę też chciałam tak przeżyć.
Zależało mi, żeby wiedzieć ile to potrwa, jak długo nie będę mogła przestać o tym myśleć nawet przez sekundę. Taka wiedza bardzo pomaga spokojniej spojrzeć w przyszłość. Jednak każda kobieta po stracie powinna sama do siebie podejść indywidualnie. Zastanowić się co może jej pomóc, a co jest najtrudniejsze. Ja w tych najgorszych chwilach zrozumiałam, że potrzebuję więcej czasu w samotności niż mi się wydawało, a im węższe jest moje grono znajomych tym czuję się w tych relacjach pewniej. Przed stratą dziecka postrzegałam siebie samą zupełnie inaczej. To też dobry moment na rozmowę z rodziną i wyznaczenie swoich granic. Warto po prostu powiedzieć czego się potrzebuje, zamiast oczekiwać, że bliscy się tego domyślą.
Dzisiaj wiem, że powinnam była dać sobie czas na smutek. Ja rzuciłam się w działanie. Nie żałuję, bo dzięki temu mam to co mam. Dziś po 4 latach mam dwóch pięknych i zdrowych synów, bloga i elastyczną pracę, dzięki której mogę dużo czasu spędzać z dziećmi. Mam to czego nie umiałam zrobić wcześniej, bo nie wystarczało mi determinacji i woli walki. Niestety tempo w jakim działałam odbiło się na moim zdrowiu i dziś ponoszę tego konsekwencje. Nadal korzystam z pomocy psychoterapeuty i innych specjalistów.
Przekuć złe w dobre
Urodzenie martwego dziecka to traumatyczne przeżycie. To nawet brzmi okrutnie. To coś co wydaje się być niemożliwe, bo przecież urodzenie zdrowego dziecka to już jest wyczyn, a co dopiero przejść przez poród po nic…
Dla mnie okazało się być źródłem mojej największej siły. Skoro poradziłam sobie z czymś tak ciężkim to przecież poradzę sobie ze wszystkim. To doświadczenie nauczyło mnie działania, konsekwencji, czerpania radości z tego co jest i przede wszystkim prawdziwej empatii. Rozumiem i akceptuję jak jesteśmy różni i jak mamy prawo patrzeć na życie inaczej. Możemy inaczej przeżywać traumę i inaczej radzić sobie z uczuciami. To samo przeżycie dla każdego może mieć inny kaliber, inny wymiar. Dlatego właśnie każda strata, każdej ciąży może być tragedią. Bo nasza ocena sytuacji to suma wszystkich doświadczeń, a nie suche fakty.
Każdą stratę można jednak przekłuć w coś co jest dobre i ja swoją chcę przekłuć w pocieszenie i światełko dla tych, którzy dziś przeżywają swoją.
Mam na imię Basia i dziś mam przy sobie dwóch wymarzonych synków. W sieci działam jako Sprytna Pani Domu. Bloguję na www.smartnest.pl
Informacje zawarte w artykule są aktualne na dzień jego publikacji 05.12.2019 r.