Tego wieczoru kiepsko się czułam. Położyłam się do łóżka. Mąż w tym czasie robił dla nas kolację. Niestety, nie zdążyliśmy jej zjeść, bo chwilę później pędziliśmy autem przez Warszawę. Założyłam buty zimowe i zarzuciłam kurtkę na piżamę. Kiedy dojechaliśmy do szpitala, byłam pewna co się właśnie wydarzyło. Skurcze były bardzo mocne.
Zostałam przyjęta na oddział.
Był zimowy wieczór, a śnieg delikatnie sypał za oknem.
Nigdy nie zapomnę widoku z okna w moim szpitalnym pokoju…

Tego wieczora wyłączyłam emocje. Nie płakałam, nie zastanawiałam się, dlaczego tak się stało. Postanowiłam, że będę silna i przetrwam ten trudny czas. Marzyłam, żeby znaleźć się już w domu. Nie chciałam nikogo widzieć, z nikim rozmawiać. Chciałam mieć już za sobą wszelkie procedury medyczne.
Siedziałam na korytarzu i obserwowałam, tętniące życie na oddziale. Nie mogłam uwierzyć, że za murami szpitala życie toczy się normalnie.
Panował gwar, wszędzie mijałam kobiety w zaawansowanej ciąży, a z końca korytarza dobiegał płacz noworodków. Nigdy nie zapomnę tego dźwięku… Wtedy pomyślałam sobie, że ja już nie usłyszę płaczu mojego chłopca.

Wróciłam do swojej sali.
Tej nocy, leżąc na szpitalnym łóżku wysłałam do mamy SMS: „serce przestało bić”.

Mama wiedziała, żeby do mnie nie dzwonić, bo nie odbiorę.
Wiedziała, żeby o nic nie pytać. Nie próbowała mnie pocieszać. Zna mnie doskonale. Chciałam być sama.

Niewiele zapamiętałam z pobytu w szpitalu, a może nie chciałam tego zapamiętać.
Wspominam Panie pielęgniarki i lekarzy, którzy tego dnia otoczyli mnie opieką i szacunkiem. Czułam, że nie jestem dla nich kolejnym przypadkiem medycznym. Jakby to nie zabrzmiało, byłam im wdzięczna, że czułam się przy nich bezpieczne.

Kolejne moje wspomnienie to powrót do domu.
W drodze ze szpitala nie rozmawialiśmy z mężem o tym co się wydarzyło. Poruszaliśmy wszelkie tematy, tylko nie ten…
Dopiero wieczorem dotarło do mnie to co się wydarzyło. Wszystko przypominało mi o tym, że kilka dni temu planowaliśmy życie we trójkę.
W jednej chwili zdałam sobie sprawę z tego, że moje życie straciło sens.
Położyłam się do łóżka i przespałam kilka godzin. Poprosiłam męża, żeby powiedział bliskim co się stało. To była nasza pierwsza ciąża. Cieszyliśmy się z niej niezmiernie i tym szczęściem chcieliśmy się dzielić. Żałowałam tego. Żałowałam, bo musiałam przyznać się wszystkim, że nie dałam rady.

Najtrudniejsze były poranki. Kiedyś mąż był w pracy, a w mieszkaniu panowała kompletna cisza. Każdego poranka miałam nadzieję, że to był tylko zły sen. Kiedy zdawałam sobie sprawę, że to co mi się przyśniło było prawdą, koszmar zaczynał się od nowa. Nie miałam siły wstać z łóżka. Bo po co? Przecież moje życie straciło sens…

Wszyscy już wiedzieli co się stało, ale telefon milczał. Co mogli mi powiedzieć? Że jeszcze będzie dobrze? Że jeszcze będziemy mieli zdrowe dziecko? Że jesteśmy młodzi i mamy czas? Żadne pocieszenie nie miało sensu. Ogarnęło mnie uczucie kompletnej pustki.
Wstyd przed rodziną, znajomymi, pracodawcą… wstyd, że nie dałam rady.
Najgorsze było poczucie, że nic nas już nie czeka. Miałam wrażenie, że nasze życie właśnie się skończyło i nie będzie pozytywnego rozwiązania. Wiele razy analizowałam tydzień po tygodniu, dzień po dniu, godzina po godzinie… co zrobiłam źle? Jak mogłam zaszkodzić mojemu dziecku? Jak to się stało, że go teraz nie ma?

W tym co napiszę, nie będę oryginalna. Czas leczy rany. Mam wspaniałą rodzinę, cudownych przyjaciół, ale w tej trudnej sytuacji nie potrafiłam z nimi rozmawiać. Nie chciałam poruszać tego tematu.
Ukojenie przyniosła cudowna Pani psychoterapeutka, która pokazała mi, że istnieje świat po stracie. Przede wszystkim zrozumiałam, że to nie moja wina. Nie zrobiłam nic, co mogło zaszkodzić mojemu dziecku. Jeśli jesteście rodzicami po stracie, nie bójcie się prosić o pomoc.
Wizyta u psychologa nie świadczy o słabości tylko o Waszej sile. Walczycie, aby żyć pełnią życia bez poczucia winy.

Angelika

instagram @mama_wczesniaka_neurologo