Strata dziecka, to za każdym razem koniec życia

W 2014 r. urodziłam syna przez CC. Poród był ciężki (właściwie trwał 3 dni). KTG nie pokazywało skurczy, bo mały się podduszał, padła szybka decyzja, że jedziemy na blok operacyjny. Ta trauma porodu została ze mną, powiedziałam, że nigdy więcej nie będę miała dzieci. Depresja poporodowa zrobiła swoje, przez miesiąc nie brałam młodego na ręce, po prostu się go bałam. Karmiłam go mlekiem modyfikowanym, bo nie potrafił chwycić brodawki, płakałam, że jestem złą matką, bo nie potrafię go karmić swoim mlekiem. Panicznie bałam się, że zajdę w ciążę, unikałam zbliżeń z mężem. Zabezpieczyłam się wkładką niehormonalną. Udało się, przetrwałam.

Po 8 latach podjęliśmy decyzję, że chcemy mieć drugie dziecko. W maju 2022 r. odstawiłam całkowicie alkohol, rozpoczęłam suplementację, przyjmowanie kwasu foliowego, do września jeszcze czekałam z decyzją o wyjęciu wkładki – zrobiłam to… Lekarz zalecił odczekać do miesiączki i można się starać, tak też zrobiliśmy.

26.11.2022 r. różowa kreska na teście – radość niesamowita – mogłabym góry przenosić (wyciskane soki, zdrowe jedzenie – włączył mi się wręcz ideał żywieniowy). Spacery dwa razy dziennie: rano i popołudniu, aby wyrobić 10 tys. kroków. Postanowiliśmy, że 23.12.2022 r. zrobimy sobie z mężem prezent na święta – zobaczymy nasze szczęście na USG.

15.12.2022 r. odprowadzam swojego starszaka na wycieczkę szkolną – czekamy na autobus, a ja czuję jak mi tam „na dole” mokro. Myślę sobie, że nieźle mój organizm zabezpiecza upławami maleństwo, aby żadna bakteria nie wlazła. Jestem w domu idę do łazienki… krew.

Przyjechało pogotowie ratunkowe, bo nie byłam wstanie wsiąść za kierownicą. Lekarz mówi: Puste jajo płodowe, zdarza się. Proszę niech się pani nie obwinia, takie rzeczy mają miejsce. Bez łyżeczkowania na cytoteku dałam radę. Dużo krwi nie było. Przetłumaczyłam sobie, no trudno zdarzyło się, to tylko puste jajo. Nie musimy czekać, możemy starać się od razu (sugerowano potraktować to jak zwykłą miesiączkę) – tak też zrobiłam.

10.01.2023 r. wizyta kontrolna u ginekologa, nic nie widać na USG, ani że owulacja była, tym bardziej nie widać ciąży. Myślę sobie no trudno, spróbujemy za miesiąc.

14.01.2023 r. dla żartów zrobiłam test ciążowy, różowa kreska, następnego dnia powtórzyłam również dwie kreski. Nie wierzyłam, poleciałam na beta-hCG: 94, udało się, lekarz kazał brać lek 3×1, tak też uczyniłam, po 48 h wynik powtórzyłam – przyrost prawidłowy. Sprawdzałam co tydzień wszystko było okej, przyrastało prawidłowo.

Kolejna wizyta 03.02.2023 r. potwierdziła ciążę i zarodek też był już widoczny. 14.02.2023 r. następna wizyta, widać zarodek coś tam pulsuje, widać na monitorze, ale nic jeszcze nie słychać. Lekarz stwierdził, że pęcherzyk żółtkowy jest zbyt duży w stosunku do zarodka, a to może świadczyć o poronieniu za jakiś czas lub wadach genetycznych. Mam się zgłosić do lekarza 23.02.2023 r. na oddział. Dzień wcześniej byłam już spakowana, gotowa i pojawiła się krew na majtkach. Pojechałam szybko na oddział, lekarz który był nawet mnie nie zbadał. Stwierdził, że dziś i tak nic mi nie zrobi. Następnego dnia miałam zgłosić się na USG. Pojechałam do domu, następnego dnia rano mój lekarz przejął dyżur. Usłyszałam: Brak tętna.

25.02.2023 r. nad ranem dostałam krwotoku, zalałam łóżko, salę na której leżałam i łazienkę, mój świat się zawalił… Rano USG a moja dzidzia jeszcze we mnie… dostałam lek. Wziernikiem udało się lekarce wyciągnąć ze mnie materiał do badań DNA, stwierdziłam, że teraz już muszę działać, dowiedzieć się co się stało, kolejnej straty nie zniosę.

To była dziewczynka, daliśmy jej na imię Aleksandra, moja, nasza Ola. Wynik DNA, trismonia chromosomu 16. Wada losowa. Dlaczego ja, dlaczego my? przecież obydwoje pracujemy, dbamy o siebie, mamy wszystko co moglibyśmy zaoferować naszemu dziecku – miłość, wartości, szacunek… co ze mną jest nie tak? Co zrobiłam źle?

Gdyby nie mój starszy syn, pewnie bym tego nie napisała, bo by mnie już tu nie było, nie potrzeba wybrakowanych elementów na tym świecie…

Share this article

Related Posts