Henry synku, teraz bylibyśmy…

Lata 2021 i 2022 to zdecydowanie jeden z najtrudniejszych okresów w moim życiu. Niestety nie tak wyobrażałam sobie ten czas, ale teraz już wiem, że nic nie jest w stanie przygotować nas na to co wydarzy się w przyszłości…

W 2021 roku usłyszałam, że mam endometriozę, to też rok, kiedy po raz pierwszy trafiłam do lekarzy, którzy poważnie potraktowali mnie, moje bóle, omdlenia i problemy. Po kilku miesiącach, przy pomocy kliniki zaszłam w upragnioną, wyczekaną ciążę.

Nie mogłam w to uwierzyć. Każdego dnia byłam tak niesamowicie szczęśliwa, budziłam się rano i mówiłam do mojego partnera: „Wiesz, jestem w ciąży!”.

Oprócz zmęczenia, mdłości i średniego samopoczucia już w 5. tygodniu byłam na pogotowiu  bo pojawiła się krew. Byłam przerażona, zrozpaczona. Nigdy nie zapomnę, jak lekarka powiedziała, że wszystko może jeszcze być dobrze. I było przez kolejnych kilkanaście tygodni.

Przez całą ciążę towarzyszył mi ogromny niepokój – tak jakbym nie wierzyła, że to na co tak czekaliśmy, może nam się udać. Bałam się każdej kontroli, mimo swojej ogromnej radości, bałam się mówić kolejnym osobom o tym, że jestem w ciąży. Pisałam pamiętnik i robiłam sobie dokumentację – tak bardzo się z tego teraz cieszę. Często wracam do tych wspomnień.

Zrezygnowałam z wielu rzeczy, które robiłam na co dzień – nie miałam na nie siły, na początku trudno było mi to zaakceptować, ale się udało. Pracowałam, a po pracy odpoczywałam na Netflixie. Starałam się też ograniczyć bardzo wyjazdy.

W lutym świętowaliśmy połowę ciąży – doskonale pamiętam ten dzień, zrobiliśmy sobie makaron w serduszka, zbiegło się to z walentynkami.

Termin porodu mieliśmy wyznaczony na 4 lipca – mój ulubiony miesiąc, w końcu miesiąc moich urodzin. Tak bardzo cieszyłam się na urlop macierzyński, na ten nowy etap, na wszystko co przed nami. Nie mieliśmy jeszcze wybranego imienia dla naszego syna, mieliśmy kilka pomysłów. Nie kupowaliśmy jeszcze rzeczy – tylko moja mama zachwycona perspektywą posiadania pierwszego wnuka, kupiła już trochę rzeczy.

A później zaczął się nasz koniec świata. Koniec naszego dotychczasowego życia.

Pojechaliśmy w góry na weekend, spotkać się z siostrą mojego partnera i jej rodziną. Byliśmy bardzo zachwyceni, obydwoje kochamy góry, zimę, śnieg, było pięknie. Byliśmy też bardzo podekscytowani, bo wcześniej nic nie mówiliśmy o ciąży, więc z dumą, pokazałam im rosnący brzuszek. Tak bardzo mi się podobał, tak bardzo lubiłam czuć te delikatne ruchy.

Niestety następnego dnia musieliśmy jechać do szpitala. Po paru godzinach usłyszałam, że sytuacja jest bardzo zła i że nie wyjdę ze szpitala do porodu. Szok, niedowierzanie, przerażenie. Zdecydowanie szybko włączył mi się tryb przetrwania, byłam w szpitalu, w innym kraju, 600 km od domu i miałam tam może spędzić kilka miesięcy? Mój partner musiał wracać do domu, na szczęście jego siostra była jeszcze kilka dni na miejscu więc mogła mnie odwiedzać (co też było trzeba wynegocjować, bo COVID generował dodatkowe przeszkody). Mój stan nie pozwalał na transport lądowy do domu – niewydolność szyjki macicy i pękniecie błon płodowych. Jedyne co mogłam zrobić to leżeć i mieć nadzieje, że nie dojdzie do infekcji. Najlepiej nie dotykać też brzucha, żeby nie spowodować skurczy. 

Po wielu rozmowach z ubezpieczalnią i szpitalem udało mi się załatwić tzw. repatriacje helikopterem. Zawsze marzyłam o podroży helikopterem nad Alpami, ale zdecydowanie w innych okolicznościach, a nie otoczona lekarzami i ratownikami. Podłączona do monitorów i na silnych lekach doleciałam do szpitala uniwersyteckiego, gdzie prawie 2 tygodnie później spełnił się najczarniejszy scenariusz – doszło do infekcji i zaczął się trwający 40 godzin poród.

Nigdy wcześniej nie podjęliśmy tylu trudnych decyzji w tak krótkim czasie. Rodzę naturalnie czy przez cesarkę? Czy wyraża pani zgodę na operację, jeśli będzie potrzebna?Czy podać więcej opioidów? Czy już podać oksytocynę czy czekamy na poranną zmianę? Czy podjąć akcję ratunkową syna? Czy chcą państwo zobaczyć syna? Jak ma na imię? Czy robimy zdjęcia? Czy będzie skremowany? Jaki będzie pochówek?

Najbardziej się bałam, kiedy zostawałam sama, gdy mój partner musiał się chociaż na chwilę oddalić. Rodziliśmy 40 godzin bez znieczulenia, bo początkowo anestezjolog nie wyraził zgody z uwagi na infekcję (później już wyraził, ale było za późno). Mój partner i wspaniałe położne zdecydowanie pomogli mi przejść przez te dramatyczne chwile.

Nasz syn Henry urodził się 7.03.2022 r. i zmarł kilka minut później na moich rękach. Był ślicznym malutkim chłopcem, z czarną czupryną i podobno bardzo podobny do mnie. Nie pamiętam bólu fizycznego – chociaż mówili, że strasznie cierpiałam. Po porodzie natychmiast musiała odbyć się moja operacja, żeby usunąć resztę łożyska. Miałam doskonałą opiekę w szpitalu. Na szczęście później mogliśmy jeszcze spędzić trochę czasu z Henrym, a moi rodzice mogli zobaczyć swojego wnuka.

Minęło kilka miesięcy, a ja nadal bardzo często myślę, co byśmy…

Co byśmy teraz robili, gdybyś był synku z nami. Spacerowalibyśmy, pokazałabym Ci cały nasz świat. Karmiłabym Cię, przytulałabym Cię, pewnie bym Ci śpiewała, gdybyś przysypiał w moich ramionach.

Czasem, kiedy widzę niemowlaka, czuję że to powinieneś być Ty, że to takie straszne, że nigdy Cię już nie zobaczę. Nie zobaczę, jak rośniesz, jak się śmiejesz, jak płaczesz, jak sobie radzisz. Nie usłyszę, jak mnie wołasz, jak chcesz mojej pomocy.

Serce mi dosłownie pęka za każdym razem, jak o Tobie myślę, a łzy zalewają oczy. A minęło już ponad pół roku… czasami nadal nie wiem co robić, jak dalej żyć?

Co dalej? Zadaję sobie to pytanie każdego dnia i mimo, że okropnie się boję tego, co będzie dalej w naszej historii, to walczę. Zastanawiam się czy 2022 r. to najcięższy rok w moim życiu, czy będzie jeszcze trudniej? Jestem przerażona na samą myśl. Mam ogromne szczęście, że idę przez życie ze wspierającą rodziną i najcudowniejszym partnerem. Mam nadzieję, że ta walka przestanie kiedyś być tak bolesna i będę mogła po prostu powiedzieć, że wszystko jest dobrze.

Share this article

Zostaw komentarz

Related Posts