Dzień przed rozpoczęciem 34. tygodnia ciąży pakowałam walizkę wraz z 4-letnim synkiem. Chciałam go tym przygotować na to, że niedługo mama będzie w szpitalu. Kolejnego dnia miałam planową wizytę. Na niej miały odbyć się pomiary mojej „mniejszej” córeczki oraz KTG. Czekałam około 3 godzin, czując ruchy i nadzieję, że córeczka urosła i mogę spokojnie wracać do domu.

Najpierw zaproszono mnie na KTG, położna próbowała mnie zagadać. Pytała gdzie była główka gdzie nóżki, w pewnym momencie na łóżku zobaczyłam telefon, wtedy zrozumiałam, że coś się dzieje. Żaden z lekarzy nie odbierał telefonu. Nagle przyszedł jeden, zabrano mnie na USG. Tam lekarz krzyczał – potrzebuje specjalisty –pamiętam te słowa, jakby to było dzisiaj. Powiedział położnej, aby poinformowała blok porodowy, że jedziemy na CC. Położna odpowiedziała, że już poinformowała. Pełna nadziei, ale także obaw, że za chwilkę zobaczę się z moją ukochaną córeczką, zadzwoniłam do męża, aby przyjechał do szpitala i przywiózł moją walizkę.

Na sali był wielki gwar i niepokój. Przez ułamek sekundy nie przyszło mi przez myśl, że córka nie przeżyje. Słowa personelu proszę się rozbierać, nie precyzując co dokładnie mam ściągać – w tamtym momencie w stresie i też nie widząc co dokładnie mam robić, ponieważ to było moje pierwsze CC byłam bardzo zakłopotana. Wciąż z ogromną nadzieją, że za chwilkę będą tulić moją córeczkę. Po brzuchu polał się płyn, wkładano cewnik, nagle usłyszałam słowa: „Koteńku zaraz będziesz spać”.

Po wybudzeniu ktoś powiedział, że dziecko nie żyje.. za chwilę w drzwiach zobaczyłam męża. Nagle masa pytań czy chcemy zobaczyć córkę, czy chcemy sekcje, odciski.. W tym momencie cząstka mnie umarła wraz z moją ukochaną córeczką. Była wspaniała i taka podobna do mnie. Wzięłam ją w ramiona, lecz nie dotknęłam, w tamtym momencie ogarniał mnie strach, że będzie zimna… czego w tym momencie żałuję. Po pożegnaniu z naszym skarbem zawieziono mnie na salę, w której były trzy kobiety po zabiegach.

Chciałam krzyczeć, płakać, być sama z mężem. Niestety nie było to możliwe. Nie rozumiałam, jak mogło do tego dojść. Te nieszczęsne 3 h oczekiwania, wciąż czując ruchy… po tym jedna osoba z neonatologii poinformowała, że córka umarła od 0,5-3 h. Będąc tak blisko, byłam tak daleko, aby uratować moją córeczkę. Pozostało mi jedynie zaplanowanie pożegnania najpiękniejszego, jakie w tym momencie mogłam sobie wyobrazić. 34 balony z helem, które polecą do nieba, wieniec w kształcie serca wypełniony po brzegi białymi różyczkami. Wraz z balonami poleciał list od starszego brata „Kocham Cię mała i chcę się z Tobą bawić i chcę, abyś była w domu, nie w niebie”. Z każdym dniem jest coraz ciężej a tęsknota jest coraz większa.

Na koniec mogę jedynie dodać „Byłaś naszym marzeniem. Jesteś i będziesz nasza miłością”.